Listonosz świętego Mikołaja

Święty Mikołaj

Listy do Mikołaja dzielą się na zwykłe, trudne i beznadziejne. Pierwsze oddaje się rodzicom. Drugie przekazuje dobrym ludziom. A te trzecie pozostają niezałatwione. Męczą, nie da się o nich zapomnieć.

„Witaj, Mikołaju, zrób coś, proszę, by mama w te święta nie płakała” – prosi Weronika, lat 14. Czteroletnia Natalka chce, żeby wrócił tatuś, który nie żyje. Albo list od 29-letniej kobiety: dwoje dzieci, mąż właśnie odszedł. Nie pierwszy raz. Zdradza ją, odchodzi, później wraca i przeprasza. Ona to znosi, ale ile można wytrzymać na takiej huśtawce? Chciałaby mieć w te święta spokój. Pisze do Mikołaja, bo nie ma nikogo innego, komu mogłaby się wyżalić. Bywają takie momenty, że Zbigniew Reiss mówi sam do siebie: i po co ci było zostawać tym Mikołajem? 

Sprawdź też: Promocje i kupony rabatowe na prezenty

Święty dawno u nas nie był

W tym roku pierwsze listy dotyczące wigilijnych marzeń zaczęły mu wpadać do skrzynki e-mailowej już w sierpniu. W listopadzie miał ponad 25 tysięcy listów, a na początku grudnia jakieś 33 tysiące. Im bliżej świąt, tym skrzynka pełniejsza. A Reiss jest już chudy jak patyk. Śpi tyle, co nic – zaczyna czytać listy zaraz po pracy, a kończy nad ranem, gdy właściwie musi się zbierać do biura.

W listy wplątał się niechcący, gdy syn miał dziewięć lat, a córki jeszcze nie było na świecie. – Akurat kupiliśmy komputer. Zbliżały się święta, pomyślałem, że fajnie będzie, jeśli Mateusz wyśle do Mikołaja list elektroniczny zamiast tradycyjnego – wspomina Reiss. Ogromnie się zdziwił, że w internecie nie ma adresu, pod który dziecko, które jeszcze nie zna języków obcych, mogłoby świętemu wysłać swoje prośby. Założył więc prostą stronę www.listydomikolaja.pl. Syn pod ten adres wysłał e-mail, Zbyszek odebrał, dowiedział się, co mały chce dostać pod choinkę.

– Po świętach zapomniałem o stronie. Dopiero rok później, gdy znów zbliżało się Boże Narodzenie, przypomniałem sobie, że przecież jest. Wchodzę, a tam listy od obcych dzieci. Prośby skromne: samochodzik, klocki – opowiada Reiss. Skrzyknął wtedy znajomych i wspólnie porobili paczki, rozesłali. W następnym roku listów było jeszcze więcej, a prośby poważniejsze. Na przykład o węgiel do pieca, buty na zimę, kurtkę, czapkę. A inne z kolei o zamek dla Barbie, rower, laptop, bilet na samolot do Londynu.

W 2005 r., pamięta, przyszło 305 listów. W 2010 już 2,5 tysiąca. – A teraz taki wysyp próśb, że gdybym nie miał ochotników do pomocy, to chyba bym zwariował – przyznaje Reiss. Oprócz niego listy do Mikołaja czyta 12 znajomych. Część z Wielkopolski, dwie osoby z Warszawy, dwie z Łodzi, jedna z Brukseli. Po przeczytaniu dzielą listy na kategorie. Pierwsza: przesyłki zwykłe. To te od dzieci, którym w życiu jest dobrze, które bawią się lalkami Barbie, klockami Lego, grami Monster High i teraz życzą sobie dostać coś z tej serii. Ewentualnie tablet lub nową komórkę. – Tym dzieciom paczek pod choinką nie zabraknie, postarają się o to mama z tatą. Często to oni zresztą pomagają pisać e-maile – mówi Reiss.

Inna sprawa to listy z kategorii: wzruszające, trudne. Po przeczytaniu nie da się ich zapomnieć. Na przykład ten od Julii, lat osiem. W domu brakuje na opał, więc gdy przychodzą pierwsze mrozy, rodzice pakują dziewczynkę i wysyłają do babci, bo akurat ona ma czym napalić w piecu. I tak mieszkają przez zimę z dala od siebie: Julia w cieple, rodzice w zimnie. Tęsknią za sobą, więc dziewczynka prosi Mikołaja, żeby pomógł im być razem. Martwi się, że może święty o nich zapomniał, dawno u nich nie był.

Albo list od Weroniki, która ma 12 lat i nigdy jeszcze nie dostała prezentu pod choinkę. W domu brakuje pieniędzy, dużo idzie na leki dla młodszej siostry, która nie chodzi, nie odzywa się. Mama jest niesłysząca. A Weronika marzy, żeby od Mikołaja dostać pieska, który będzie do niej mówił.

Ona tak bardzo potrzebuje cudu

– Wracam z pracy, siadam do czytania listów. Dobrze, jeśli uda mi się skończyć do północy. Na ogół się nie udaje – mówi Beata Rogalewska z Poznania (zajmuje się promocją w dużej firmie finansowej), którą Zbigniew Reiss wciągnął do pomocy. 

Linda Oleniuk z Łodzi (aktualnie na urlopie wychowawczym, też dała się wciągnąć). – Biorę córeczkę na kolana i czytam. Przy tym często płaczę – przyznaje. Ostatnio kompletnie rozkleiła się nad listem od mamy pięcioletniej Rozalki, której lekarze musieli usunąć gałki oczne. Marzenie dziewczynki: interaktywna lalka. Takie cudo kosztuje 300 złotych. Mamy nie stać. Kamila Kobryńska, historyczka z Warszawy (też ma małe dziecko), mówi o czytaniu listów: – Ciężka robota. Emocjonalnie wykańczająca.

Na przykład prośba Justyny, lat 28: „Drogi święty Mikołaju, piszę ten list zamiast mojej 3-letniej córeczki, jestem osobą samotnie wychowującą, mieszkamy kątem u babci. Są dni, że nie mamy co do garnka włożyć. Moja córka ma rozmiar 110-116 (jakieś ubranka), buty rozmiar 27 i jeśli możesz święty jakąś zabawkę dla dziewczynki, która tak bardzo potrzebuje w Wigilię cudu!!!!”. Czytać to jedno, ale potem trzeba jeszcze coś z tym zrobić. Więc angażuje się krewnych, znajomych. A ci znajomi – swoich znajomych. Robią paczki, wysyłają. Do tego włączyło się wielu ludzi, których nigdy na oczy nie widzieliśmy – mówi Zbigniew Reiss. – Polacy z Kanady, Irlandii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Niemiec.

W zasadzie każdy może zostać św. Mikołajem, wystarczy wejść na www.listydomikolaja.pl i kliknąć na list osoby, której marzenie chce się spełnić. Wyświetla się formularz zgłoszeniowy, trzeba go wypełnić, podać swój telefon, adres e-mailowy i czekać na instrukcję. Rekordzistką jest pewna pani z Poznania, która w tym roku kliknęła już na 15 listów. I nie wybierała przypadków łatwych.

– Z zasady nie chcemy, żeby to była stała opieka nad rodziną mówi Zbigniew Reiss. – Nie taki jest cel. Ale zdarza się, że darczyńca mieszka blisko tych, których chce obdarować. I wtedy jedzie do nich nie tylko z prezentami, wiezie także jedzenie na święta. I jeszcze zadba, żeby w domu był węgiel.

Pani Basia poprosiła Mikołaja o płaszcz (może być używany), bo chciałaby mieć czym się okryć, gdy ją pogotowie będzie zabierać z domu. Ma 54 lata, stan coraz cięższy, zmiany w płucach, więc prawdopodobnie kursy na trasie: dom – szpital – dom będą teraz częste. Żyje samotnie, mąż zostawił ją w chorobie i z długami. Z zasiłku zostaje jej na życie średnio dwa złote dziennie. Darczyńca zgłasza się błyskawicznie, pani Basia będzie na święta zaopatrzona.

Za to wciąż jest potrzebny ktoś, kto chciałby obdarować rodzinę ze wschodu kraju: niedawno zmarł ojciec, mama choruje, trójka dzieci. Ale i oni mają szczęście, ktoś klika na list, wypełnia formularz darczyńcy. Potem dostaje adres rodziny, informacje o dzieciach. Do tego regulamin akcji: nie wysyłać pieniędzy, telefonów komórkowych, laptopów. Trzeba działać szybko, paczka musi dojść do rodziny przed 24 grudnia. Do każdego prezentu należy dołączyć list od świętego (dostaje się wzór wraz z instrukcją).

Sprawdź też: Tchibo promocje

Poczułem, że świat należy do mnie

U Lindy i Łukasza Oleniuków z Łodzi tak to się właśnie zaczęło: kliknęli na list. Jaś z łódzkiego ośrodka dla niepełnosprawnych prosił Mikołaja o złotą rybkę. To ich wzruszyło jak diabli. Tym bardziej że była już Wigilia, a to marzenie wciąż nie miało darczyńcy. No to wsiedli w taksówkę, bo nie mieli jeszcze własnego samochodu, i kazali się wieźć do sklepu z rybkami. W sklepie, jak powiedzieli sprzedawcy, o co chodzi, dostali zniżkę nie tylko na rybkę, lecz także na akwarium. Jadąc z tym do Jasia, spodziewali się, że wyjdzie do nich mały chłopiec. W drzwiach stanął 40-letni niepełnosprawny facet, który – gdy zobaczył prezent – rozpłakał się ze szczęścia jak dziecko. 

I tak się od tej pory wkręcili w te listy do Mikołaja, że teraz zawalają domowe sprawy, nawet przygotowania do świąt. Łukasz wypomina Lindzie, że listom poświęca więcej czasu niż jemu. Na to ona, że przecież on też siedzi, czyta, segreguje. Kończy o piątej rano, o szóstej musi wychodzić na dworzec – dojeżdża do pracy z Łodzi do Warszawy. Zostawia sobie godzinę na prysznic, golenie. Je coś w biegu.

Łukasz jest programistą, więc poza tym, że pomaga przy czytaniu próśb, wziął się też do rozbudowania mikołajkowej strony internetowej. Wprowadził zabezpieczenia, które pozwalają wychwycić wyłudzaczy. Bo trzeba, niestety, postawić przed niektórymi szlaban, wrzucić ich na czarną listę. – Jeśli ktoś podaje, że w domu bieda, a my znajdujemy jego konto na Facebooku, a tam zdjęcia z udanych wakacji nad morzem, to szlag nas trafia – mówi Linda Oleniuk.

Wyłapują też tych, którzy wysyłają list za listem, licząc, że im więcej sobie zażyczą, tym więcej dostaną. Niektórzy mają wyrobiony nawyk: mnie potrzeba, dajcie. Skoro dostają z opieki społecznej, PCK i Caritasu, to myślą: dlaczego nie dostać od świętego Mikołaja? Ich prośby zwykle są suche jak podanie do urzędu: uprzejmie proszę o dostarczenie (tu następuje długi spis tego, co by się przydało). – Darczyńcy jakoś instynktownie omijają te listy – zauważa Linda Oleniuk.

Najbardziej wszystkich wzruszają skromne prośby, w których nie wspomina się o markowych rzeczach. Chociaż to nic złego, gdy dziecko żyjące nędznie ma marzenia z gatunku bogatych: chciałoby helikopter na pilota, zestaw Lego Monster czy Star Wars. A z ubrań przynajmniej te z H&M.

– Powinno się mieć prawo do marzeń o rzeczach przyzwoitych. Nie – podróbkach, nie – używanych – uważa Zbigniew Reiss. Gdy widzi listy od dzieci, które mają życzenia ponad stan, zawsze przypomina sobie siebie z połowy lat 80. Marzył wtedy o zegarku elektronicznym z wieloma funkcjami. Takim, jaki można teraz kupić w kiosku za kilka złotych. Ale wtedy to był poważny wydatek.

Dopóki żył tata, który był lekarzem, w domu wszystko układało się pięknie. Po jego śmierci już się nie przelewało. Pod choinką zwykle były dwie pomarańcze, czekolada. Jadło się po kosteczce dziennie, żeby czuć święta jak najdłużej. Tamto marzenie o zegarku było więc bezczelne, ale co zrobić, i tak marzył. Gdy zobaczył, że Święty Mikołaj go wysłuchał i zegarek – dokładnie taki, jaki chciał – wisi na choince między bombkami – oniemiał. – Pamiętam to uczucie – wspomina Reiss i zaraz ma łzy w oczach. Nic z tamtej chwili mu się w pamięci nie zatarło. – Założyłem zegarek na rękę i poczułem, że świat należy do mnie.

Dziecięca radość, że się udało

Kamila Kobryńska, która zna Zbigniewa Reissa od trzech lat, mówi, że jest w ciągłym zachwycie dla tego, co udało się stworzyć temu drobnemu, niepozornemu człowiekowi. Z niczego zbudował potężną machinę. – Zaskoczył mnie – mówi Kobryńska. – Niektórzy nawet baliby się pomyśleć o tym, że mieliby przez wiele miesięcy czytać cudze listy. Każdego dnia po kilka godzin.

– Zbyszek przyjął, że to normalne. Tak jak w grudniu muszą być święta, tak w jego skrzynce muszą być listy – śmieją się znajomi Reissa. 

W domach pomocników Reissa też bywa nerwowo. Wszystkim odpuszcza dopiero w Wigilię, gdy do skrzynki Mikołaja zaczynają spływać pierwsze podziękowania za paczki. – To jest mniej więcej chwilę po kolacji, gdy siada się do kawy, ciasta – opowiada Linda Oleniuk.

I wtedy czują taką dziecięcą radość, że się udało. No, prawie. Co roku jest sporo listów, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Zostają niezałatwione. Tak jak ten od Natusi, której zmarł tata: „Ja bym bardzo chciała, aby z nieba do nas wrócił i mnie przytulił...”.